[RELACJA] Łemkowyna 100 km raz jeszcze!
![[RELACJA] Łemkowyna 100 km raz jeszcze!](/data/include/img/news/1572888392.jpg)
ZBYT ŁATWE POCZĄTKI
Już po kilku sekundach widzę, że dzieje się coś dziwnego. Nikt nie chce biec pierwszy! Biegnę wolno, a i tak jestem na przedzie. Nie cieszy mnie ta sytuacja, bo jestem pewna, że kilku chłopaków za chwilę przyśpieszy, a ja zostanę z tyłu niczym zawodnik biegający 10 km, który przez przypadek trafił na ultra i rozpoczął za szybko. Do tego nie ma co ukrywać - nie jestem mistrzem nawigacji i nieraz się gubię, a biegnąc pierwsza nie czuję się zbyt pewnie. Po chwili jednak decyduję się napierać swoim tempem i nie zwalniać na siłę. Czuję się dobrze, a pogoda jest idealna. Od razu jednak widać, że błota jest dużo więcej niż w ubiegłym roku. Wiem już, że niełatwo będzie mi pobiec szybciej niż ostatnim razem. Magia nocy w Beskidzie Niskim jednak wynagradza wszystko. Uwielbiam te pierwsze 20 km do Ropek, na których trasa wije się to w górę to w dół, między świecącymi taśmami, zawieszonymi jakby między jawą, a snem. Chyba nigdy nie przestanę zakochiwać się w tym miejscu.

Ostatnie chwile przed startem setki. Bieg zaczynał się o 1, czekała mnie więc cała noc w Beskidzie Niskim. Zdj. Piotr Dymus
W końcu ktoś mnie dogania. Biegniemy razem przez chwilę i okazuje się, że chcemy uzyskać podobny czas - złamać 13 godzin. Miło mieć towarzysza, ale wkrótce zostaję z tyłu. Zaliczam kilka małych poślizgów i ląduję dłońmi w błocie. Cieszę się, że nie wpadłam cała w brązową breję, ale oczami wyobraźni widzę jak będę wyglądać jak przez przypadek dotknę dłońmi twarzy. Nie chce przyśpieszać. Wiem że to dopiero początek biegu i lepiej oszczędzać siły na ostatnie, najtrudniejsze 20 km. Jak dowiem się później z listy wyników, Przemek, który mnie wyprzedził dobiegł na pierwszy punkt 2 minuty przede mną, ale skończył zawody na 8 miejscu.
Kolejne kilometry mijają niemal bez wysiłku. Dobiegam na pierwszy punkt, na którym mój chłopak miał przekazać mi kijki i uzupełnić flask. Support jest, flask jest, ale najważniejszych kijków nie ma… Już wiemy co poprawiać następnym razem. Ruszam więc dalej trochę zmartwiona, że czekają mnie 2 strome podejścia. Być może z kijami pokonałabym je niewiele szybciej (nie jest mistrzem w ich używaniu), ale na pewno mocno odciążyłabym nogi. Nie jest jednak tak źle jak myślałam. Podejścia mijają dość gładko i czuję się lepiej przygotowana niż rok temu. Dobrze przepracowane ponad pół roku z trenerem Piotrem Suchenią i treningi w BodyWorku oddają włożony wysiłek.
SAMOTNOŚĆ W MORZU BŁOTA
Mijam kolejnych zawodników z trasy 150 km, którzy ruszyli godzinę wcześniej. Powoli jednak zaczyna łapać mnie pierwszy mały kryzys. Tonę w błocie, które w okolicach Wołowca nie ma końca i zabiera cenne minuty. Po raz kolejny moczę stopy w potokach, które pojawiają się jeden za drugim. Zwyczajnie chce mi się spać. Próbowałam zasnąć na chwilę wieczorem przed startem, ale bezskutecznie. W głowie wirowały mi kolejne punkty trasy, lista sprzętu obowiązkowego i cała mieszanka dobrych i złych myśli.

Piękny i fragmentami dziki Beskid Niski. Zdj. Piotr Oleszak
W końcu zmęczona dobiegam do Wołowca i piję wymarzony rosół. Uśmiech mojego supportu i Piotra Oleszaka dodają mi sił, choć sama chyba muszę wyglądać na niespecjalnie zadowoloną. Na szczęście jestem na punkcie przed zaplanowanym międzyczasem. Po chwili mały kryzys mija i cieszę się nadchodzącym wschodem słońca. W górach zrywa się coraz większy wiatr, a ja przez długi odcinek trasy biegnę sama, nie widząc nikogo przed sobą i za sobą. Beskid Niski pokazuje swoje bardziej dzikie oblicze, a mój bieg staje się niczym więcej niż byciem tu i teraz. Kocham tę samotność i zmęczenie, które za chwilę zacznie boleć, ale na razie jest wręcz kojące. W tym roku wszystko zdaje się działać na moją korzyść - nie mam większych problemów z żołądkiem, czuje się silniejsza, a sprzęt, który zabrałam na trasę sprawdza się perfekcyjnie.
NIE DO WIARY
Zbliżam się do punktu na Przełęczy Hałbowskiej i słyszę, że jestem pierwsza - pierwsza open! Gdzieś po drodze musiałam wyprzedzić pierwszego zawodnika. Mój support spisuje się doskonale - uzupełniam szybko napoje, żele i biegnę dalej. W ostatniej chwili decyduję się zabrać na ten odcinek również kije. Pierwszy raz testuje Leki Micro Trail Pro - z dołączoną rękawiczką. Szybko okazują się super rozwiązaniem.

Zmęczenie i determinacja na ostatnich kilometrach biegu. Zdj. Piotr Dymus.
Wracam na trasę i dalej nie mogę uwierzyć, że mam szansę być na mecie przed wszystkimi mężczyznami. Sama przed sobą usprawiedliwiam się, że końcu jeśli kilku facetów mnie wyprzedzi i będę w pierwszej piątce lub trójcie to i tak będzie super. Z drugiej strony nie chcę odpuszczać. Nigdy nawet nie śniło mi się wygranie biegu open i na myśl o mecie chce mi się płakać ze szczęścia. Myślę o bliskiej osobie, które codziennie stacza znacznie trudniejszą batalię z chorobą i staram się przyspieszyć. Choćby miałoby to bardzo boleć, nie mam zamiaru poddać się bez walki.
TU ZACZYNA SIĘ ULTRA
Przed ostatnim punktem wiatr daje mi coraz bardziej w kość. Wieje prosto w twarz i mocno spowalnia, a ja gdzieś po drodze lekko się gubię. Dokładam jakieś 500 metrów. Niby niewiele, ale każda minuta jest na wagę złota. Zakładam słuchawki. Po drodze kilku mijanych zawodników krzyczy, że jestem pierwsza i kibicuje. Znajomi piszą wiadomości - widzę tylko kilka, ale każde słowo dodaje sił.
Chyrowa - 82 km. Ostatni punkt, ostatni buziak od mojego chłopaka przed metą i szykuję się na najgorsze. To dla mnie najtrudniejszy odcinek na trasie. Już po kilkunastu minutach dopadają mnie skurcze. Nogi stają się betonem i mimo prostego odcinka muszę przejść do marszu. Wiem, że jeśli tak będzie wyglądało ostatnie 15 km o wygranej muszę zapomnieć. Wyciągam kije, które używam tylko na podejściach i zmuszam się do biegu. Pomaga! Nadal jest trudno, ale na szczęście trochę przyśpieszam. Zbieg wychodzi w miarę gładko. O dziwo nieważne jak bardzo bolą mnie nogi zbieg jest zawsze dla mnie wybawieniem.

Ulga i ogromne szczęścia. Pierwsze chwile na mecie. Zdj. Sylwester Wojnar
Ostatnia, niemal mordercza wspinaczka na Cergową. (Ta góra nie ma końca!). Zbieg, uśmiech Janka Nyki i czuję już metę. Znów chce mi się płakać i cieszę się z niemal niemożliwego. Ale tylko do czasu… Na 3 km przed metą nie widzę oznaczeń. Panicznie rozglądam się dookoła, zawracam i nadal nic. W końcu są chorągiewki. Jestem na trasie, ale straciłam dobre 5, 6 minut... Obracam się kilka razy i nie mogę uwierzyć, że w tak głupi sposób mogłam stracić pierwsze miejsce. Trasa była bardzo dobrze oznaczona. To po prostu ja się zagapiłam, będąc już myślami na mecie.
W końcu słyszę głosy z Iwonicza. Lekko przyśpieszam i nie mogę przestać się uśmiechać. Udało się! Wygrywam bieg open, na przekór wszystkim hasłom o “słabej płci”, gorszym wynagrodzeniom, niższym nagrodom na niektórych biegach i wszystkim podobnym bzdurom. To pierwsza i pewnie ostatnia moja wygrana open. Zostanie już jednak ze mną na zawsze. Takim biegom oddaje się wszystkie swoje siły, by w zamian dostać ich 2 razy więcej. Dobiegam 55 minut szybciej niż rok temu. Do zobaczenia w następnym sezonie!
SUPLEMENT: MÓJ SPRZĘT NA ŁEMKOWYNA ULTRA TRAIL 100KM
Poniżej opisy części sprzętu, który używałam na trasie lub do podobnych modeli, które zastąpiły ich niedostępnych już w sprzedaży poprzedników.
SAUCONY PEREGRINE
Super kompromis między odpowiednią dawką amortyzacji i dynamiką. Buty dobrze sprawdziły się na błotnistym podłożu i dawały poczucie stabilności, nawet wąskim stopom jak moja. Cholewka tego modelu dopasowuje się dynamicznie stopy, dzięki ciekawemu systemowi wiązania - Isofit. Dla mnie świetne buty na długi bieg, w którym przede wszystkim liczy się komfort i bieżnik dopasowany do podłoża.


KIJE DO BIEGANIA LEKI MICRO TRAIL PRO
Dla mnie niemal ideał. Szybko się składają i są bardzo lekkie. Dołączona do nich “rękawiczka” odciąża dłonie i pozwala na bardziej efektywne odpychanie się od podłoża. Dzięki temu, że kije występują w rozmiarach co 5 cm udało mi się znaleźć wysokość odpowiednią dla mnie (115 cm przy 170 cm wzrostu).


STUPTUTY INOV-8 ALL TERRAIN GAITER
Niezastąpione podczas biegania na łemkowszczyźnie. Zapobiegają wpadaniu do butów błota i kamyków. Docenia się je zwłaszcza na tak długiej trasie, na której po paru godzinach mała niedogodność może przerodzić się niemal w powód do zejścia z trasy.


SKARPETY WODOODPORNE DEXSHELL
Nieprzemakalne skarpety to rozwiązanie świetnie sprawdzające się w chłodnej, mokrej aurze. Dzięki nim niemal bez zastanowienia przebiegałam przez strumienie, nie bojąc się o zamoczenie nóg. Są bezszwowe i bardzo wygodne, choć dla niektórych osób mogą wydać się grube na jesień. Przy mojej wąskiej stopie i marznących kończynach sprawdziły się jednak idealnie. Dobrze dobrane buty i skarpety sprawiły, że po biegu na miałam ani jednego bąbla. Na stosunkowo ciepłą Łemkowynę wybrałam model z cienszej serii Ultra Flex. Skarpety występują w kilku wariantach.


PAS ARCH MAX TRAIL PRO
Niepozorne, ale świetne rozwiązanie na przenoszenie i szybkie wkładanie i wykładanie kijków. Wcześniej testowałam już opcję mocowania kijków do plecaka i uważam, że rozwiązanie z pasem jest dużo lepsze i wygodniejsze. Pozwala również na odciążenie pleców. Pas wykorzystuję na wielu treningach, pakując w niego klucze, telefon, żele czy nawet mały soft flask.
